Skąd się wzięli współcześni ludzie?
Pod koniec dziewiętnastego wieku wybuchł poważny spór naukowy pomiędzy głosicielami dwóch, wydawałoby się, niepodważalnych wniosków, pochodzących z dwóch ważnych dziedzin nauki. Fizycy teoretycy, z rodzajem arogancji, jaki tylko oni mogą wykazywać, utrzymywali, że prawa natury nie pozwalają na to, by Ziemia i Słońce były starsze niż 20-100 milionów lat. Z kolei geolodzy i biolodzy twierdzili, że ich dane wskazują na o wiele dłuższy czas istnienia Ziemi. W końcu konflikt ten został rozwiązany, gdy nowo odkryte zjawisko promieniotwórczości zmieniło zapatrywania fizyków teoretyków, tak więc teraz oni także przypisują Ziemi wiek kilku miliardów lat.
Dzisiaj, przy końcu dwudziestego wieku, podobny konflikt znowu chyba wisi w powietrzu. Tym razem w roli zuchwałych teoretyków występują biolodzy molekularni. Stosując nowe, błyskotliwe techniki analizy DNA, upierają się przy tym, że wszyscy współcześni ludzie mieli wspólnych przodków kilkaset tysięcy lat temu. Tymczasem paleontolodzy wskazują na swoją staromodną (i bardzo nieestetyczną) kolekcję skamieniałości i twierdzą, że świat po prostu nie ewoluował w ten sposób. Konflikt ten może być scharakteryzowany jako pojedynek między szkołą afrykańskiego pochodzenia człowieka a policentrystami.
W teorii afrykańskiego pochodzenia osobnicy gatunku Homo erectus, przodkowie współczesnych ludzi, rozproszyli się 2 miliony lat temu z Afryki po całym świecie, lecz zostali zastąpieni przez współczesnego Homo sapiens, który opuścił Afrykę około 100000 lat temu. Zgodnie z tą teorią, różnicowanie się ludzi zostało zapoczątkowane całkiem niedawno. Dla poparcia swoich idei teoretycy wskazują na drzewa genealogiczne wyprowadzone na podstawie analizy DNA współczesnych ludzi z różnych części kuli ziemskiej (dowody te omawiane są w innych miejscach książki).
Ze swej strony paleontolodzy wskazują na rzadką kolekcję szczątków ludzkich, jakie wygrzebali z ziemi w ciągu ostatniego stulecia. Ci, którzy mają zaufanie głównie do tych danych, sądzą, podobnie jak zwolennicy afrykańskiego pochodzenia, że około 2 milionów lat temu Homo erectus opuścił Afrykę i rozproszył się po świecie. Jednak w przeciwieństwie do swoich kolegów utrzymują, iż współcześni ludzie ewoluowali następnie niezależnie od siebie w tych rozmaitych regionach. W swej najbardziej ekstremalnej postaci hipoteza wielu regionów jest prawie na pewno fałszywa – jest wysoce nieprawdopodobne, by w odmiennych środowiskach mogły zajść identyczne zmiany ewolucyjne. Jednak w zmodyfikowanej formie teoria, według której istoty ludzkie rozwijały się osobno w różnych regionach świata, lecz przy pewnym przepływie genów między nimi, dość dobrze zgadza się z faktami znanymi z wykopalisk.
Jeśli przyjrzymy się czaszkom z określonego obszaru (na przykład Australii, Azji czy Europy), na każdym z nich występuje równomierny, ciągły zapis zmian, bez żadnych śladów jakiegokolwiek nagłego napływu nowych ludzi czy wymiany rodzimej populacji na nowo wyewoluowanych ludzi przybyłych 100000 lat temu z Afryki. Po prostu nie widać żadnego sposobu na uzgodnienie tych danych z dowodami pochodzącymi z badań DNA.
No i cóż z tego? Jesteśmy w posiadaniu dwóch dowodów, z których każdy legitymuje się nienagannymi referencjami, prowadzących do wzajemnie wykluczających się wniosków – jest to ta sama sytuacja, przed jaką stanęli nasi przodkowie pod koniec zeszłego wieku. Jeśli wierzymy DNA, około 100000 lat temu współcześni ludzie zaczęli się rozchodzić po świecie z Afryki. Lecz gdybyśmy to zaakceptowali, musielibyśmy zignorować świadectwa pochodzące z wykopalisk, a jeśli wierzymy wykopaliskom, musimy odrzucić dowody pochodzące z DNA.
Przypuszczam, że gdy sprawa ta zostanie w końcu rozwiązana, to biolodzy molekularni będą ścierać jajka ze swych twarzy. Czas, jaki z paleontologami poświęciłem na zbieranie skamieniałości w Big Horn Basin w stanie Wyoming, nauczył mnie respektu zarówno dla trudności związanych z uzyskiwaniem tych śladów, jak i dla twardej jak skała realności danych. Z drugiej strony, jako fizyk teoretyk jestem sceptyczny wobec argumentów, jakie padają ze strony biologów molekularnych, opartych na długich ciągach założeń teoretycznych.
Przypuszczam, że konflikt pomiędzy tymi dwiema szkołami myślenia zostanie rozwiązany wówczas, gdy zrozumiemy różnice między przemieszczaniem się genów a przemieszczaniem się ludzi. Pierwsze jest tym, co mierzą biolodzy molekularni, drugie (jak sądzę) zachowane jest w zapisach kopalnych. Na przykład jedna łódka napędzana wiatrem, pełna podróżników, mogłaby z łatwością wprowadzić do tubylczej populacji nowy zestaw genów układu odpornościowego, bez konieczności wywoływania jakichkolwiek zauważalnych zmian w kształcie skamieniałych czaszek. W końcu odkryjemy, że historia ludzkości jest o wiele bardziej skomplikowana od tej, jaka może wynikać z każdej z tych dwóch teorii w ich najprostszej postaci. Przypuszczam, że prawdziwa historia rasy ludzkiej składać się będzie, jak to odkryjemy, z wielu migracji w różnych kierunkach w ciągu ostatnich kilku milionów lat i ukaże złożone przeplatanie się ludzkiego materiału genetycznego w czasach najnowszych.